piątek, 25 marca 2016

Wielkanocne tradycje na Kociewiu

W tym roku Wielkanoc na wyjeździe! Matka się rusza z domowej klatki, pakuje swojego Juraska i w drogę! Bardzo się cieszę na ten wyjazd, bo odwiedzimy wiele bliskich nam osób. Dni świąteczne spędzimy z rodziną w Jordanowie, potem udamy się do Dusiowego domku w Lanckoronie, a następnie pojedziemy na stare śmieci, czyli do Krakowa! Przygód będzie co niemiara! Ale ta wycieczka nie powstrzyma mnie przed opowiedzeniem, jak to się spędza Wielkanoc na Kociewiu! A jest o czym opowiadać! 

Już w Wielki Czwartek działy się na Kociewiu ciekawe rzeczy. Palono wtedy "Judaszowe ogniska". W gospodarstwie palono wszelkie śmieci, suche trawy i chrusty. W tym okresie nie było sucho, więc podpalone odpady nie buchały płomieniem, tylko tliły się i mocno kopciły. Dym wił się ciężko po ziemi i roznosił powoli po okolicy gryząc wszystkich w oczy. Wlokły się takie "judasze" przez cały dzień i psuły nastroje. Jednak gdy pogoda okazywała się ładna i słoneczna, dym unosił się ku górze, ku niebu. Wg kociewskiej przepowiedni, takie zachowanie "judasza" mogło oznaczać jakieś nieszczęście. 

Wielki Piątek to czas zadumy i postu. W ten dzień nie wypadało głośno się śmiać i bawić, unikano wykonywania ciężkich prac domowych, a także szczególnie przestrzegano zasad ścisłego postu, więc jadano tylko suchy chleb i pito wodę. Dziś odwiedziłam moich Dziadków, którym bliskie są tradycje regionu. Na obiad mieli śledzia w śmietanie i ziemniaki. Proste, postne danie. I choć powinnam wręcz płakać i umartwiać się nad tym śledziem, to tak mi smakował, że poprosiłam o dokładkę!

W Wielką Sobotę gospodynie piekły tradycyjny wielkanocny chlebek nazywany Paską, która była wypiekana z razowej mąki pszennej, gryczanej albo żytniej. Przy wyrabianiu ciasta należało zachować bezwzględną ciszę (co w przypadku kobiet mogło okazać się bardzo trudne) i do tego w izbie nie mógł przebywać żaden mężczyzna. Chłopcom, którzy zignorowali tę tradycję groziła przykra dolegliwość, a dorosłym mężczyznom siwe wąsy. Zadaniem młodych mężatek było posmarowanie chlebka słoniną i przyozdobienie go znakiem krzyża. Ciekawa rzecz - jeśli w kościele doliczono się 24 przypalonych chlebków, mogło to oznaczać upalne lato! 

W ten dzień barwiono jajka poprzez użycie tego, co daje matka natura. Żółty kolor otrzymywało się dzięki liściom brzozy, olchy, kory szakłaka i młodej jabłoni. Kolor czerwony można było uzyskać z kory kruszyny i dębu oraz z łupin cebuli. Marchew i dynia barwiły na pomarańczowo. Bordowy kolor dawała gorąca kąpiel w łupinach orzecha. Tarnina dawała kolor niebieski, a różne zioła czy listki oziminy zmieniały bladą skorupkę jajka w zieloną. Tradycję kraszenia jajek siłami natury do dziś kultywuje moja Babcia Jadzia, używając przede wszystkim łupin cebuli. Pamiętam, gdy byłam mała, Mama zdobiła z nami jajka za pomocą nałożonego na główkę od szpilki gorącego wosku. Taki wosk na bladym kurzym jajku był prawie niewidoczny, więc dzieło powstawało "na oślep". Efekt można było podziwiać dopiero po nałożeniu na jajko odpowiedniego barwnika. Nasze wielkanocne jajka pewnie nie zawsze były dziełem sztuki, ale Mama zawsze się nimi zachwycała. Jak to Mama! 

A co tego dnia robili gospodarze? Też malowali, ale co innego. Znaczyli krzyże nad wejściem do domu oraz na wszystkich budynkach gospodarczych, za pomocą węgla z przydomowego paleniska. 

Piękna sprawa miała miejsce w okolicach północy. Młode dziewczęta w ciszy szły do najbliższego strumienia i zanurzały się w wodzie. Następnie nabierały wodę do dzbanów i zanosiły do domów. Taka woda mogła uzdrawiać chorych na duszy i ciele.

Po sobocie nadchodziła niedziela, dzień Zmartwychwstania Pańskiego. Na znak tego wydarzenia już o świcie wybierano się za Rezurekcję czyli szczególne nabożeństwo połączone z procesją, podczas której młodzież mocno hałasowała naśladując grzmoty i trzęsienia ziemi towarzyszące otwarciu Pańskiego Grobu. Po tym wydarzeniu wracano do domu i rozpoczynało się uroczyste śniadanie w gronie rodzinnym. Dawniej nie święcono śniadaniowych pokarmów w kościele. To gospodarz domu kropił potrawy za pomocą wierzbinowej gałązki umoczonej w święconej wodzie. Na stołach znajdowały się same smakowitości. Oczywiście czołowe miejsce zajmował koszyk z jajkami i baranek z cukru czy formowany z masła. Poza tym podstawą śniadania był chleb, wędliny, sery, chrzan, ciasto i sól. W dobrym gospodarstwie nic się nie mogło zmarnować, tak więc skorupki od jajek zakopywano w ogródkach i pod drzewami w sadach, by odstraszały szkodniki i wzmacniały rośliny.

Tego dnia uciechę miały szczególnie dzieci, bo przychodził do nich Wielkanocny Zajączek, który na polu czy w ogrodzie zostawiał słodkie niespodzianki i malowane jajka. Za moich czasów były to już koszyki z kinder niespodzianką i wafelkiem prince polo!

Po niedzieli mamy poniedziałek. Na Kociewiu był to dzień bolesnej zabawy. Od samego rana szmagano witkami brzozy po nogach. Mój Dziadek Staś zawsze mawiał, że szmaganie "liczy się" tylko wtedy, kiedy swoją ofiarę zastanie się jeszcze w łóżku. Jeśli dobrze pamiętam, to chyba nigdy nie udało mi się wyszmagać Dziadka, bo ten wstawał bladym świtem, a ja jako dziecko lubiłam sobie smacznie pospać. POSPAĆ! ...Ojej, mogłabym tu jeszcze coś popisać, ale powinnam iść spać, bo za 8 godzin wyjeżdżamy, a ja nawet nie jestem do końca spakowana. Już widzę, jak rano ruszamy z co najmniej 2 godzinnym opóźnieniem i szukamy winnego, kto się do tego opóźnienia bardziej przyczynił. Pewnie padnie na Jurka, bo ten się jeszcze bronić nie może. 

Kończąc ten post życzę wszystkim Wesołych Świąt i smacznego jaja!

Dzisiejszy obiad postny u Dziadków. Śledź w śmietanie i ziemniaki.

Świąteczny koszyk z kociewskimi kraszankami.

W moim domu to Tata piecze świąteczny chleb. 

Wielkanocny stół w moim rodzinnym domu. Będzie mi go brakować w te Święta. I wszystkich tych, którzy zasiądą przy tym stole.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz