czwartek, 16 lutego 2017

Toskańskie wspomnienie. Jak w domu.

Zakatarzony Jurek więzi mnie w domu. Wydawało się, że już zbliża się koniec choroby, ale oto wróciła z nową siłą. Spędzamy więc czas na wycieraniu nosa, zabawach na dywanie, domowych obowiązkach typu: pranie, gotowanie, zmywanie i jeśli się uda, próbach wyrwania chwil tylko dla matki. Dajemy radę. Czasem działamy jak zgrany team, a czasem drzemy ze sobą koty. Jak to w rodzinie.

Tęsknie za dniem tylko dla siebie. Chciałabym gdzieś pojechać, uciec na dłużej niż tylko chwilę. Myślę, o wypadzie do Warszawy i wstąpieniu do "Pyzy, flaki, gorące", chociaż nie jadam flaków. Chcę pojechać do Poznania i odwiedzić tę kawiarnię, którą lubię... W moim Krakowie chcę iść w każdy znany kąt. Ale.. na razie jestem tu, z maluchem. I jedyna podróż jaką mogę odbyć, to podróż do wspomnień. Wracam więc myślą do ostatniego października, kiedy wybraliśmy się do Włoch. 

Nasi przyjaciele, którzy są w takiej samej sytuacji jak my (mają synka 2 dni młodszego od Jurka), postanowili porządnie wypocząć i wyjechać do Włoch... na miesiąc. Wynajęli dom w Toskanii i się tam wprowadzili z całym najpotrzebniejszym na ten czas dobytkiem. Zostali Włochami na miesiąc. Pozazdrościliśmy im i wprowadziliśmy się do nich, ale tylko na tydzień. To i tak wystarczyło, by się odprężyć, napić odpowiedniej ilości wina i zobaczyć kawałek tego pięknego świata.

Zamieszkaliśmy na obrzeżach małej miejscowości o nazwie Riparbella. Jak wyglądał nasz włoski dzień? Nasze dzieci rozpoczynały go zawsze o 5 - 6 rano. Spotykały się w salonie na kocach i zaczynały zabawy. Niestety, któreś z rodziców musiało im o tej porze towarzyszyć. Po chwili, gdy już przetarło się oko i wypiło pierwszą kawę z włoskiej kawiarki, to tak wczesne witanie dnia nie wydawało się już takie straszne. Około 8 zasiadaliśmy wszyscy do śniadania. Często na stole znajdywały się resztki z kolacji czyli sery, szynki parmeńskie, pomidory, oliwki, focaccia i rzecz najcenniejsza - oliwa z oliwek od lokalnego gospodarza. Po śniadaniu dzieci udawały się na pierwszą drzemkę. Był to spokojny czas dla nas na wdychanie ciepłej włoskiej ziemi przed domem, kontemplację wspaniałych widoków, rozmowę przy kolejnej kawie i grę w scrabble. Gdy dzieci się budziły, to pakowaliśmy je do samochodów i jechaliśmy na wycieczkę. Odwiedziliśmy chyba wszystkie pobliskie małe wsie i miasteczka, a także Pizę i Florencję. 

Uwielbiam toskańskie krajobrazy, czuję się tu tak dobrze, jak w domu. Miał rację mój krajan, poeta, ksiądz Janusz Pasierb, kiedy napisał: "Galilejska uroda Kociewia (...) z cieniami białych masywnych obłoków, wędrujących po wzgórzach, nad polami z dojrzewającym żytem, nad jasnymi kartofliskami, nad ciemnymi lasami, jeziorami rozsypanymi jak rybie łuski, nad łubinami krzyczącymi z radości! Tylko Toskania może stanąć obok tej uśmiechniętej ziemi." Bardzo dobrze czuję i widzę to podobieństwo, szczególnie w cieplejszych miesiącach. Łagodne wzgórza, malownicze pola, głębia wody i bogate plony, które daje ziemia. A nad wszystkim, w obu tych krainach, czuwa Maryja. W Toskanii widać ją w przeróżnych miejscach, ale prawie za każdym rogiem: w zagłębieniach domów, w przydrożnych kapliczkach i w starych kościołach. Lubię myśleć, że ktoś taki jak dobra Maryja opiekuje się moim włoskim i kociewskim domem.

Wracam do rzeczywistości. Koniec tej wycieczki. Wracam do Jurka, który właśnie śpi obok i nabiera sił na nowe psoty. Ja nie narzekam, ja nie narzekam. Jestem we właściwym miejscu. Roztaczam skrzydła swojej opieki nad rodziną, jak ta Maryja. Amen.

Nasz toskański dom

Widok z podwórka 1

Widok z podwórka 2

Widok z podwórka 3

5 rano. Moja zmiana.

5 rano. Moja zmiana.

Przyjaciele od zawsze.

Friends will be friends.

Florencja. W tle Santa Maria del Fiore. Na pierwszym planie włoskie życie: kawa i papierosy.

Włoskie życie: pizza, pasta, gelato.

Cecina.

Idź się zgub w labiryncie wąskich, starych uliczek.






A nad wszystkim czuwa Maryja.