piątek, 19 sierpnia 2016

Modlitwa o słońce. Czas zakończyć te żniwa.

Znowu pada deszcz, niedobrze. Znam rolników, co jeszcze nie skończyli żniw. Oglądam prognozę pogody i wypatruję słońca, ale nie dla siebie, tylko dla tych ludzi, których pieniądze leżą mokre w polu, niezebrane. Wyobrażam sobie tych rolników jak wstają rano, znów widzą chmury na niebie i klną pod nosem. Z każdym kolejnym dniem klną coraz głośniej. 

Dawniej na Kociewiu żniwa rozpoczynały się 16 lipca czyli w dzień Matki Bożej Szkaplerznej, zwanej również Żniwną lub Kośną. Przed pierwszym pójściem w łany żniwiarze i grabiarki kąpali się, po czym ubierali czyste, odświętne ubranie. Narzędzia do pracy (kosy i grabie) zdobiono wstążkami i z takim zestawem szło się do kościoła na mszę w intencji pomyślnych zbiorów. 

Bardzo podoba mi się zwyczaj, by przed rozpoczęciem prac, w każdym rogu pola położyć chleb. W ten sposób zaklina się zboże, by przemielone dawało smaczne, zdrowe pieczywo. Żniwa zawsze rozpoczynał gospodarz lub jego najstarszy syn (ale musiał być żonaty i mieć dzieci). Pierwsze zboże układano w znak krzyża, ku czci Pana Boga, a następne rzucano na ziemię, jako zapłata diabłom, by nie przeszkadzały w czasie pracy w polu. Po tych tradycyjnych obrzędach, zaczynało się ostrzyć kosy, by koszenie szło gładko i szybko. Nie ma przecież nic gorszego niż słaby sprzęt! Przed rozpoczęciem żniw sprzątano również stodołę, wymiatano ją do czysta, a następnie gospodyni kropiła ją święconą wodą. Tak przygotowana stodoła czekała na pierwszą furę zboża. Czekał i gospodarz w odświętnych ubraniu. Dla wozu wybierano jak najdogodniejszą, najszybszą trasę, żeby się po drodze czasem nie musiał zatrzymywać, bo byłby to zły znak, że snopom się do stodoły nie spieszy. Pierwsze zboże zdejmował z wozu gospodarz i znów obyczaj kazał ułożyć je w znak krzyża. Następnie gospodyni rozsypywała poświęcony piołun, by zniechęcić wszystkie czarty.

Na koniec żniw zostawiano na polu kawałek niezżętego zboża, jako symbol rozrostu i nadzieja, że następna żniwa będą udane. Ostatni zebrany snop zboża nazywano bękartem. Kobiety nie chciały związywać tego snopka z wiadomych przyczyn. Żadna nie chciała przecież nieślubnego dzieciaka! A strach był tym większy, że przecież na koniec żniw szykowano huczną zabawę, a na takich dzieją się różne rzeczy. Zakończenie żniw nazywa się dożynkami. Dawniej odbywały się one w pierwszy dzień jesieni, ale współcześnie wybiera się jeden z pierwszych weekendów września, a nawet gdzieniegdzie świętuje się już na 15 sierpnia, czyli w święto Matki Boskiej Zielnej. Tradycyjnie na czas dożynek robiło się ozdobny wieniec upleciony z pierwszych zebranych kłosów. Uformowany był na kształt korony i dekorowany wstążkami i polnymi kwiatami. Dawniej taki wieniec niosły grabiarki i przekazywały go gospodarzowi. Następnie śpiewano żniwne pieśni i po nich zaczynała się huczna zabawa z kapelą. Tańce rozpoczynał oczywiście gospodarz z przodownicą grabiarek, a w drugiej parze była gospodyni z przodownikiem kosiarzem. 

Spoglądam w niebo... Dlaczego znowu "mómy przekropny dziań?" (mamy deszczowy dzień?). Przecież Ci rolnicy zwariują zaraz i będą straszne "dóndroty" (zrzędy). A nie ma nic gorszego niż "knerający bamber w doma" (narzekający gospodarz w domu). "Tym białkom pewno bania ciupi!" (Tym żonom pewnie bolą głowy!). To nie so faksy! (To nie są żarty!). 

Żniwa współcześnie. Gdzie jest kosiarz??
Pole rzepaku u bambera kociewskiego Marcina Klein. Pozdrowienia!!
Pole po horyzont. Pogoda dopisuje, bamber nie próżnuje :)
Dożynki w Lubichowie. Źródło Kociewiacy.pl
Występ Rychławiaków na Dożynkach w Nowym. Źródło Centrum Kultury Zamek w Nowym.
Subkowskie ściernisko.


Źródła posta:
Nowy Bedeker Kociewski - Roman Landowski
Kociewiacy.pl


wtorek, 2 sierpnia 2016

Sentymentalnie na polnej drodze

Upały w mieście męczą dotkliwie, więc uciekliśmy na wieś. Tam gorące słońce jest zawsze na swoim miejscu, bo łatwiejsze do zniesienia przez bliskość lasu i przewiewność pól. Znam moją wieś bardzo dobrze, w końcu całe dzieciństwo biegałam po tych terenach, ale jednak znalazłam tu taką drogę, o której zapomniałam. Na prawo od wiejskiego sklepu jest polna, stara droga, która prowadzi do Radostowa. Drzewa tam są grube i rosłe, pamiętają wiele. Aleja drzew nie jest przypadkowa, prowadzi do dworku, który zamieszkują Państwo Czachorowscy. Właściciele zadbali o budynek - jest w pełni odrestaurowany, co niestety wciąż jest rzadkością wśród tych pereł architektury. Większość dworków przejęły w czasie komunizmu zakłady rolnicze i wróciły one po tych niechlubnych czasach w kiepskiej formie. Chwała więc tym, którzy mając możliwość, ratują od zguby polskie dworki. 

Spacer aleją jest dość długi, więc można zauważyć wiele. Kłania mi się stara wierzba, słodką woń roztacza lipa, kasztan przekwitł, zdał kolejną maturę. Wiatr bawi się moimi włosami, ciągnie mnie jak uczniak z tylnej ławki. Szum pól uspokaja i tworzy aurę dla krajobrazu. Jak ja to wszystko znam. 

W czasie tego spaceru widzę przede wszystkim upływający czas, znaczony coraz większym drzewostanem i kolejną nowo wzeszłą trawą. Toczę koła wózka i wlokę własne nogi dalej w tę myśl, bo jest nieubłagana. Jest coraz starzej wokoło. Dzieciństwo moje minęło, przekazałam je Jurkowi. 

"Idą wierzby samotne 
polna prowadzi ich droga,
a mnie się wydaje,
że to dzieciństwa kraniec,
że to wieśniaczki,
które kiedyś znałem,
zdążają do kaplicy
na październikowy różaniec"

Kociewski poeta, Paweł Wrzos-Wyczyński